5 czerwca 2011 r. Jedziemy do naszych sąsiadów Czechów. Ruszamy w samo południe. Jest upalnie. Za Jaworem zaczęła się burza, ulewa wprost niebywała i nagle w Busiku stanęła lewa wycieraczka, a po jej uruchomieniu wyginała się na boczną szybę kierowcy, wyglądało to komicznie, ale GS był innego zdania (czytaj: awantura o wycieraczkę).

Mijamy Krainę Wygasłych Wulkanów. To wzgórza porośnięta czerwonymi bukami i zielonymi sosnami z wyrwami kamieniołomów wszelakiego kruszcu. U podnóża gór pola przekwitniętych rzepaków, zieleń zbóż z czerwonymi makami. W powietrzu unosi się zapach pierwszych w tym roku sianokosów. Jest niedziela żywego ducha wokół.

Granicę przekraczamy w Lubawce. Wjeżdżamy do Czech. Niby tak samo, ale inne znaki przy drogach i brak reklam na poboczach i domach. Piękne widoki i wszechobecny czeski luz. Po co coś zmieniać kiedy jest dobrze.

W czeskim LIDLU kupujemy zestaw różnych piw i wracamy do Polski do Kudowy Zdroju. Forsujemy Busikiem Góry Stołowe, serpentyny i zygzaki, mijamy Nową Rudą z olbrzymia hałdą po kopalni. I już przed nami Góry Sowie i znajoma Bielawa.

Wjeżdżamy pod górę zakrętami do Dzierżoniowa. Na drodze przed samym zakrętem stał popsuty kombajn wyzwanie dla naszego Busika ale ominęliśmy go bez żadnych trudności. Zbliża się wieczór wracamy do Lubina.

Niby banalne te jednodniowe wyprawy do miejsc, przez które przejeżdżaliśmy dziesiątki razy, ale wyjazd Busikiem nawet do oddalonej 15 km od Lubina Ścinawy jest przygodą. Nigdzie się nie spieszymy, jedziemy bez celu i zatrzymujemy się w dziwnych miejscach. Świat z okien Busika to zupełnie inna perspektywa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.