11 sierpnia 2011 r. Chęciny. Z samego ranabudzą nas pracownicy kończący budowę parkingu przy schronisku.
Jedziemy zwiedzać zamek w Chęcinach. Śniadanie robimy pod zamkiem na parkingu. Łatwym podejściem, omijając kramy z chińskimi pamiątkami docieramy na dziedziniec.
Zamek otoczony jest wysokim murem obronnym z 3 wieżami kominowymi. Na jedną z wież weszliśmy. Super widok na okolicę, chociaż wiało okrutnie.
W drodze powrotnej do Kielc w Tokarni natrafiliśmy na Skansen Wsi Kieleckiej. Dobre 2 h zwiedzania. Fantastyczne miejsce.
Dalsza część trasy to zdobycie najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich, czyli Łysicy 612 m n.p.m strome, kamieniste podejście.
Na szczycie nic nie widać wszystko zarośnięte gęstym lasem, tylko kilka ławeczek i krzyż.
Rozczarowani i zmęczeni schodzimy z powrotem do busika.
Dobra nie poddajemy się jedziemy na słynną Łysą Górę 595 m n.p.m. to tutaj odbywały się sabaty czarownic.
Parkujemy na eleganckim parkingu wokół sklepy z pamiątkami i ziołami (dla czarownic). Długie podejście asfaltową drogą, mijamy wieżę telewizyjną i przed nami piękny klasztor Św. Krzyża, ani śladu pogaństwa.
Zwiedzamy i schodzimy w dół. Robi się wieczór czas rozpocząć poszukiwania miejsca na nocleg.
Niedaleko Starachowic w dziczy nad „zbiornikiem” wodnym na rzece Lubiance rozkładamy nasze obozowisko.
Komary żrą nas żywcem. Robimy ognisko i zaprzyjaźniamy się z miejscową młodzieżą Przyjechali na nockę z balangą urodzinową.
Wymieniamy się ketchupem za kartofelki z boczkiem i jest super. Rano budzi nas słoneczko. Ja zdobywam się na odwagę i wchodzę do tego brunatnego zbiornika. Jest dobrze, woda prawie ciepła.
Jedziemy do Sandomierza mijając kilometry sadów.
W Sandomierzu parkujemy przy kebabie pochłaniamy kubełek z kebabem i przez ogromną bramę wchodzimy na rynek. Wypatrujemy Ojca Mateusza na rowerze, ale nic z tego nie ma zdjęć.
Rynek pięknie wyremontowany taki jakiś pochyły, dosyć osobliwie to wygląda. Idziemy na dziedziniec zamku skąd widok na Wisłę i dalej schodzimy w kierunku Wąwozu lessowego Św. Jadwigi, podobno atrakcja.
Wkraczamy do wąwozu, makabra, głęboki moczar i aż czarno od komarów. Biegniemy galopem, tylko GS spokojnie robi zdjęcia.
Po drodze mijamy kościółek Św. Jakuba, kolejny wąwóz i ucho igielne (taką wąską bramę). Krótki odpoczynek na rynku i wracamy do busika.
Dalej w trasę. Po drodze mijamy plantacje aronii i chmielu. Dojeżdżamy do Annopola, przejeżdżamy przez Wisłę w kierunku Ostrowca. Przed Annopolem zjechaliśmy nad Wisłę zobaczyć starą przeprawę promową w Zawichoście. Wisła jak Wisła płynie po szerokiej krainie. Przed Kazimierzem trafiliśmy na Tesco z końską kiełbasą. To był hit do końca wyprawy.
W Kazimierzu Dolnym była wysoka woda na Wiśle i zalała pole namiotowe.
Rozbijamy się więc u kogoś w ogródku pod blaszanym garażem z widokiem na Wisłę. Komary i tutaj dopadły nas wielką chmarą. Ubieramy się w bluzy, długie spodnie chociaż gorąc okrutny, idziemy zwiedzać miasto. Na początku lekkie rozczarowanie jego wielkością.
Taka większa wioska z kamieniczkami wokół niewielkiego rynku. Wzdłuż brzegu Wisły wracamy do busika.
W nocy burza z piorunami i strugi deszczu. Łazienkę w budynku gospodarzy zalało. Nie ma mycia.