13 sierpnia 2011 r. Piotrek wstaje  o 6 rano i z wielkim „bólem” idzie na PKS w celu dotarcia do Warszawy, na turniej kart.

Później mamy się spotkać gdzieś po drodze.

My Idziemy zwiedzać Kazimierz Dolny tym razem bez towarzystwa komarów.

Zamek w remoncie, wieża w remoncie, na górce trzy krzyże i krzaki z widokiem na zakole Wisły w dole, wstęp 1 zł !!! Za co nie wiadomo.

Schodzimy do rynku.

Tutaj totalne zamieszanie cyganki, czarownice, kramy, koguciki. I do tego tłumy ludzi.

Idziemy nad Wisłę na „Dziunię” taką barko-knajpę mocno podtopioną. Koniec zwiedzania jedziemy szukać Piotrka gdzieś w okolicach Warszawy.

Ruszamy w stronę Góry Kalwaria. Korek w każdym kierunku. Masakra, przebijamy się po raz kolejny przez Wisłę i jedziemy prosto do Mińska Mazowieckiego na spotkanie z Piotrkiem.

Na trasie zaliczamy jeszcze jeden długi korek. W miejscowości Stojadło dopadła nas w końcu jakaś cywilizacja McD i pełen zestaw hipermarketów. Korzystamy pełnymi garściami. Jeszcze jedna burza z piorunami.

Przybywamy do Mińska. Piotrek PKSem ma dojechać do nas podobno za 2 h. Parkujemy obok dworca PKP i PKS, ale chwileczkę czy my naprawdę jesteśmy blisko stolicy. Bo tutaj gdzie właśnie jesteśmy czas zatrzymał się na wczesnym Gierku. Szok.

Drewniane chaty w centrum miasta, kraty, kłódki, afisze na sklepach chyba z przed II wojny światowej. Pustka, depresja, deszcz. Wracamy na parking Piotrek dotarł do nas rozklekotanym autobusem.

Zbliża się wieczór, w Mińsku na pewno nie przenocujemy, nie mamy wyjścia jedziemy dalej w kierunku Mazur.

Noc, GS zmęczony. Same lasy, wąskie drogi.

Niespodziewanie przed busikiem z ciemności wyłoniła się rodzina łosi. Brak pola namiotowego, brak informacji wszędzie dookoła lasy.

Krążymy w końcu zjeżdżamy z asfaltu w las niech się dzieje co chce. I nagle jak w horrorze na końcu drogi leśnej eleganckie ogrodzenie, a za nim Ośrodek Premium Exploris. Recepcjonistka pozwoliła nam przenocować na parkingu. Rozbijamy obozowisko na przystrzyżonym trawniczku. Gdzie my w ogóle jesteśmy?!

Raniutko na parkingu obok naszego busika lekka zadyma. Właściciele wypasionych bryk w nieskazitelnie białych szortach i tenisówkach są co najmniej zdziwieni naszym romskim obozowiskiem na trawniku, my pakujemy szybciutko tobołki i „cichutko” jak na busika oddalamy się w stronę Mikołajek.

Piękny słoneczny dzień, upał, lato i Mazury. Trafiliśmy na *** Camping Wagabunda w samych Mikołajkach. Mamy swój grajdoł otoczony krzaczkami. Super wyposażony kompleks socjalny. Robimy 2 prania w automacie. Rozwieszamy pranie i idziemy zwiedzać marinę. Ludzi na plaży ful dosłownie ciało przy ciele okropność. Pożyczamy rower wodny i płyniemy na drugi brzeg jeziora gdzie mniej ludzi. Kąpiemy się i odkrywamy przy okazji super wypożyczalnię kajaków blisko naszego campingu. Opływamy rowerkiem cały port.

Wieczorem zwiedzamy fantastycznie oświetloną marinę. Tłumy ludzi snują się wzdłuż nabrzeża muzyka gra, piwo leje się strumieniami. Wakacje.

Ktoś wlał płyn do kąpieli do fontanny na rynku. Efekt genialny nieskończoność kolorowej piany wędrowała po ryneczku. Ech ta nasza fantazja…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.