30.09.2011 r. o 12.00 ruszamy w drogę powrotną z Wenecji.
W planach mieliśmy jechać przez wysokie góry, ale coś się zaczęło psuć, silnik tracił moc.
Pierwszy przystanek o 14.10 obok stacji Carpane Valstagna. Miejscowi pokazują że tu nie wolno się zatrzymywać, udajemy ze nic nie rozumiemy.
Silnik oblany paliwem z jakiejś rurki (przewód wtrysku) pod ciśnieniem ucieka paliwo. Akurat tej rurki nie mamy na wymianę. Dramat. Do domu ponad 1000 km. GS myśli i kombinuje ja na wszelki wypadek oddalam się i zwiedzam stację kolejową. GS nie poddaje się robi opatrunek na tej rurce i pomału jedziemy dalej.
O 15.20 kolejny postój za Trento na parkingu.
GS walczy z tym opatrunkiem ja zwiedzam okolice. Wokół Dolomity, pachnące sady obsypane czerwonymi jabłkami, plantacje winorośli. Prawie sielanka.
Ruszamy i jedziemy drogą SS12 równoległą do autostrady.
Z tyłu znowu się kopci i kolejny postój tym razem koło pensjonatu w Austrii. Wybiega rozwścieczona właścicielka. Zero życzliwości straszy nas policją. I tak w kółko do 24.00.
Dojeżdżamy do Munchen i nocujemy na parkingu pomiędzy tirami. W sobotę raniutko o 8.00 wyjeżdżamy w dalszą drogę o 9.30 GS zmienia opatrunek busikowi.
Do domu mamy jeszcze 500 km. Wleczemy się niemiecką autostradą na domiar złego strasznie śmierdzi obornikiem. O 13.00 dojeżdżamy do Drezna.
Postój – oględziny busika jeszcze tylko 250 km.
Na autostradzie tłok. Niemiłosierny upał. 160 km przed domem korek. Busik dymi. O 15.30 przekraczamy granicę. Polska. Lubin. Jest 17.