Wracam do Dziennika Pokładowego. Tego pisanego w podróży, w zeszycie 🙂
W naszym życiu nastał czas spokoju. Mniej więcej jest jakaś stabilizacja. Wróciliśmy do korzeni: do lasu, pieca kaflowego, własnych warzyw i owoców. Obserwujemy niebo, słońce i gwiazdy. Złapaliśmy rytm mijających pór roku i miesięcy. W tej całej różnorodności zaczęliśmy poszukiwać słowiańskich korzeni. Bardzo bliskich naszemu obecnemu życiu. A gdzie ich szukać najlepiej, wiadomo na wschodzie.
Wyruszamy z samego rana, planujemy przejechać tego dnia 600 km .
Pierwszy przystanek w Czaplinku. Pijemy kawę nad jeziorem w towarzystwie kaczek i łabędzi. Jechało się dobrze z tyłu słońce z przodu wyboje.
W Pięćmorgach zabraliśmy na stopa Maszę. Zagubioną w lasach postać z bajki.
W Grudziądzu przekraczamy Wisłę
Półgodzinny korek w Iławie .
W Mrągowie późnym wieczorem zjedliśmy pierwszy posiłek. Przy busie czekał na nas Łukasz pasjonat buchanki. Rozmowa z nim zajęła nam trochę czasu 🙂
Nocą krętymi mazurskimi drogami docieramy do Giżycka . Nocujemy na dzikim parkingu przy zwodzonym moście.
4.09.2023 r. Poniedziałek.
Rano spędziliśmy na dzikiej plaży w Giżycku. Wykąpani, szczęśliwi. Jest tak jak ma być. Nic, ani nikt nam nie przeszkadza. Pełen luz. To nic, że obok pełną parą pracuje koparka, że co chwila ktoś podchodzi i zagląda do buchanki. To nic, że wokół pełno śmieci, szczekają psy i płaczą dzieci. LUZ.
W Bakałarzewie oglądamy fortyfikacje nad rzeką Rospudą.
Żegnamy się z Polską jeszcze nie wiemy na jak długo.
Przed nami przejście graniczne w Budzisku.
Litwa. Dojeżdżamy do Mariampola. Na przedmieściach biednie charakterystyczne poradzieckie bloki “leningrady”. Częściowo opuszczone, zaniedbane. W centrum już inaczej wyremontowane kamienice, dużo zieleni. Zatrzymaliśmy się w tym mieście z dwóch powodów.
Pierwszy – to cmentarz pamięci obok cerkwi i pomnik kapitana Andrieja Armanda (podobno syna Lenina), który zginął 7.10.1944r.
Pomnik odnaleźliśmy, ale zdjęcie było mało czytelne. Trudno było się dopatrzyć na nim podobizny do Lenina.
O wiele ciekawszy był mural na hydroelektrowni “Floating World” Raya Bartkusa. To piękny mural , którego prawdziwym płótnem jest powierzchnia wody. Artysta celowo namalował go do góry nogami, aby przedstawiani przez niego pływacy, wioślarze i łabędzie odbijali się na płynącej rzece Szeszupa . Dzięki temu obraz nieustannie się zmienia. Niezapomniane wrażenia.
Wieczorem szukamy miejsca na nocleg. Tym razem GS jest przygotowany i zaskakuje mnie fantastyczną miejscówką niedaleko miasta nad rzeką Szeszupa.
W sumie to takie duże zakole rzeki, na którym w czasach sowieckich zbudowano elektrownię. Zbiornik zagospodarowano na rekreację i sporty wodne w typowy radziecki sposób. Dużo, bardzo dużo betonu.
Wybetonowane słupki dla pływaków, skocznia betonowa i betonowy basen na rzece. Mimo widocznego upływu czasu w betonie wszystkie urządzenia dobrze się trzymają i nie są zniszczone.
Obserwujemy wioślarzy na torach wodnych. Ludzi kapiących się w rzece. Jest spokojnie i leniwie. Jednak nie do końca. Wystąpiły dwa dziwne zjawiska: pierwsze to przelot nad naszymi głowami, w stylu iście jak z filmu Hitchcocka wielkich stad kawek i gawronów, które usiadły na pobliskich drzewach. Na szczęście z wrzaskiem odleciały. Drugie niewytłumaczalne zjawisko to przyjazdy na parking, na którym nocowaliśmy, w odstępach 20 minutowych samochodów osobowych, z których nikt nie wysiadał, nic się nie działo po czym po kilku minutach odjeżdżały. Dziwne.