Zbliża się południe czas opuścić Bitolę. Do granicy jeszcze kawał drogi i zupełnie nie wiemy co dalej nas czeka.
Jedziemy przez góry, ale inne takie jakby gąbczaste porośnięte w całości suchą trawą. Mijamy rolniczą dolinę, dominują uprawy tytoniu i kukurydzy. Wszędzie w oknach widać suszącą się na sznurach czerwoną paprykę. Piękne złociste kolory gór i pól.
Kolejna zmiana scenografii jedziemy przez niższe góry wapienne na zboczach których uprawia się winorośl. Setki hektarów winorośli. Trafiliśmy na ich żniwa. Po drodze przemieszczają się małe ciągniki ciągnące przyczepy pełne winogron.
Nasza nawigacja wybiera skrót, który okazuje się szeroką piaszczystą drogą prowadzącą do starej dymiącej huty aluminium.
Obok huty skup winogron, hurtownie i te ciągniczki obładowane winogronami.
Kolejne pasmo gór znowu wysokich. Jedziemy wzdłuż rzeki krętą drogą, w każdej wiosce meczet, zbliża się noc. Brak miast i brak moteli, zajazdów. Jest dziko i raczej ponuro.
W mieście Strumicy tuż przed granicą z Bułgarią decydujemy się na nocleg na stacji benzynowej.
Obok supermarketu. Totalnie zagubieni w tych wszystkich górach, dolinach, rzekach, wioskach i nielicznych miasteczkach czujemy, że jesteśmy w innym świecie. Przyznaję to nas przerosło.
Poszliśmy na kolację do lokalnej knajpki takiej przy drodze dla miejscowych. Zostaliśmy wspaniale ugoszczeni, nakarmieni i napojeni rakiją. W supermarkecie za pozostałe denary kupujemy wino. Śpimy gdzieś na trój styku Macedonii, Grecji i Bułgarii. Daleko do domu.
Przejechaliśmy Albanię i Macedonię. Zupełnie przypadkowo bocznymi drogami. Kraje zupełnie nie przygotowane na przyjęcie turystów, brak jakiejkolwiek informacji, znaku, tablicy. O campingach można pomarzyć. Jesteś zdany na siebie na swoją intuicję i pomysły nawigacji. Przy braku internetu na pokładzie busika to wielkie wyzwanie. Co nas czeka dalej?