29 września. O 7 rano wyruszamy z parkingu na stacji benzynowej w kierunku granicy z Bułgarią.
Mijamy kolejne macedońskie wioski. Na drodze i polach ściele się mgła, wschodzi słońce.
Chłopi na swoich maleńkich przyczepkach ciągniętych przez osiołki jadą do pracy w polu. Zbierają kukurydzę.
Wszędzie pełno zwierząt. Po drodze asfaltowej łażą stada owiec, kozy, świnie i co popadnie. Raczej bardzo biednie.
W miejscowości Novo Sielo na podwórku pod wiatą zauważyłam ogórka (da niewtajemniczonych jest to samochód) i natychmiastowa reakcja GS, zawracamy. Gospodarz zaprasza nas na podwórze.
Krótka wymiana poglądów busiarza z busiarzem w języku macedońsko – polskim. Tym razem nie chciał nam go sprzedać, ale się zastanowi. I jazda dalej, mijamy barany, kozy i wozy z konikami.
Granica w miejscowości Petricz.
Celnicy sprawdzili nas dokładnie czy aby jakaś koza nie ukryła się w busiku, policzyli kartony z winem i raniutko jesteśmy w Bułgarii.
Pogoda przecudowna, słońce. Zaczynamy zwiedzanie od Macedonii Piryńskiej. Z Petricza jedziemy do Rezerwatu Rupite położonego w kraterze wygasłego wulkanu.
Wioska Rupite to nadal wczesne średniowiecze i to nie jest skansen. Brodaci chłopi, okutane baby i kupa umorusanych dzieciaków na zakurzonym placu na środku wioski. O zwierzakach nie wspomnę. Wjechaliśmy naszym czerwonym busikiem na środek tego placu. Nawiązaliśmy kontakt z jednym chłopem, pokazałam mu przewodnik po Bułgarii i zdjęcie Baby Wanga.
Wskazał nam mniej więcej drogę do chramu Sweta Petka wzniesionego przez Babe Wanga, niewidomą bułgarską prorokini, która została pochowana przy tym właśnie chramie. Wanga przepowiedziała wiele wydarzeń, które się sprawdziły. Ludzie z całego świata walili do niej oknami i drzwiami, tłumy.
Znaleźliśmy chram Sweta Petka chociaż nie było łatwo. Robi ogromne wrażenie, a zwłaszcza ludzie, którzy nadal tutaj przyjeżdżają wierząc w moc tego miejsca. Chram wybudowany przez Wanga jest pięknie ozdobiony ikonami Swetlina Rusewa. Na środku Rezerwatu biją gorące siarczane źródła (75 C).
Pochłonęło nas całkowicie to magiczne miejsce i czuliśmy dreszczyk niepokoju. Jest tam nadzwyczajna moc, niepokój co nas czeka w przyszłości.
Wróciliśmy na ziemię tzn. na drogę do Mełnika.
Miejscowość położona u stóp Mełnickich Piramid w czasach cesarstwa bizantyjskiego była miejscem zsyłki dla niepokornych dworzan. Idziemy zwiedzać niesamowite budowle wzniesione na piaskowcowych skałach.
Zwiedzamy muzeum i piwnicę wydrążoną w skale, w której leżakuje wino. Skały rzeczywiście mają kształty piramid.
Ponad godzinę kręcimy się po wąskich klimatycznych uliczkach. Mnóstwo turystów. Kupujemy 2 plastikowe 5 l butle wina. Należy zawsze uzupełniać zapasy jak jest ku temu okazja.
Ruszamy na poszukiwanie Monasteru Rożeńskiego.
Jakaś boczna droga i trafiamy na parking, dalej 1 km pod górę piechotą. Idziemy wąską dróżką przed nami ogromny Monaster, cudo.
Znowu przenosimy się w jakiś XIII w. dosłownie. Nikt nie kasuje żadnych biletów na dziedzińcu stara cerkiew, w monastyrze klasztor dla mnichów, nieliczni brodaci mnisi przechadzają się po dziedzińcu.
Cisza, skupienie. Żadne wrzaski turystów. Po prostu cisza i winorośl ze złocistymi gronami przykrywająca dziedziniec jak dach. Kolejne magiczne miejsce.
Zbliża się wieczór. Szukamy miejsca na nocleg. Jedziemy do miejscowości Kresna.
Wg przewodnika Pascala jest tutaj camping. Kierując się namiarami z przewodnika trafiamy do jakiegoś gościa, który podlewa ogródek przy swoim domku.
Od niego dowiadujemy się, że 18 km od miejscowości jest coś w rodzaju campingu z hotelem Szaralia. Jest późno ale decydujemy się na podróż w Góry Piryn. Naiwni.