6 czerwca 2017 r. Kazimierz Dolny słoneczny ranek na polu namiotowym. Pakujemy nivę. Nie wiemy gdzie jechać dalej, powinniśmy już zawrócić w kierunku Szczecina, ale wschodnia granica tuż tuż.
Padło na Nałęczów bo najbliżej, a tam nie byliśmy.
Nałęczów to stara uzdrowiskowa miejscowość. Zabytkowe sanatoria, park, staw z kaczkami, woda nałęczowianka.
Ale to nic w porównaniu z rudą wiewiórką, która stanęła na naszej drodze. Właściciel straganu z różnościami miał miseczkę z orzeszkami i ona do tych orzeszków, jadła z ręki i przyciągała ludzi do stoiska. GS zrobił sesję zdjęciową i wsłuchaliśmy historii jak to wrony atakują wiewiórki, o te orzeszki właśnie.
Koniec zwiedzania Nałęczowa GS zaproponował żebyśmy ruszyli w kierunku rzeki Bug.
Jedziemy wioska za wioską, kapliczka za kapliczką wszystkie pięknie ustrojone wstążkami, kwiatami. Ludzie wierzą, dbają, ufają. Domostwa biedne przeważnie drewniane, zaniedbane. Małe poletka. Krowy wypasane w przydrożnych rowach.
Nie ma Biedronek, Galerii. Jest codzienność wyznaczona porami roku i dnia. To zupełnie inna Polska. Nad nami wisi burza ja nie daję rady. Kontrast i ciśnienie zbyt duże, zawracamy.
W Dęblinie przeprawiamy się przez Wisłę.
Mijamy Warszawę od południa i wschodu. Korki, wypadki i przetaczające się ciężkie chmury.
Docieramy do Puszczy Kampinowskiej, do Osady Puszczańskiej w Tułowicach. Burza, a my pod parasolem Żywiec robimy grila, zbliża się noc.
Walą pioruny, po niebie na horyzoncie przemieszczają się dziwne świetliste kule. Ufo nad Warszawą jak nic.