Jest niedziela 25.09.2011 r. raniutko o 3.30 odwozimy Piotrka pod Kaufland, jedzie z klasą na wycieczkę do Danii.
My ruszamy na południe Europy do Wenecji. Po 394 km jazdy nudną niemiecką autostradą pierwszy postój niedaleko Hoff.
Jemy śniadanie w ciepły jesienny poranek. Mijamy Regensburg.
Na obwodnicy Monachium gigantyczny korek i 2 h w plecy. Kolejny przystanek nad jeziorkiem koło Irschenberga.
W Kifersfelden zjeżdżamy z autostrady, jedziemy bocznymi drogami przez Austrię. Mamy nawigację.
Mijamy od południa Insbruk i jedziemy trasą śmierci na wysokości 2000 m n.p.m. Przed nami wąski pasek asfaltu wijący się bez ładu i skład – 15 % przewyższeń, zakręty naprawdę ostre.
Widok bajeczny na cała dolinę i autostradę. Wioseczka za wioseczką: czerwone dachy, czerwone pelargonie w oknach, czerwone krowy stoją nieruchomo na stromych zboczach gór, czerwone kury i czerwone konie.
Wszystko nieskazitelnie czyste i dopasowane. Trawa na zboczach, nie wiem jakim cudem, wykoszona jak na trawniku przed domem. Stosiki drzewa na opał równiutko poukładane. W dole rwąca rzeka w kolorze szafiru. I to wszystko na tle białych dolomitów.
W sumie trochę monotonna ta panorama, zero zaskoczenia każdy cm² zharmonizowany z otoczeniem. Nuda. Ale nie dla nas. Nasz Busik zdobywa górkę po górce jak na zwariowanej kolejce górskiej. Odlot totalny. Ekstremalny zjazd w dół do Bressanone. GS tłumaczy, że to wina nawigacji, on chciał przejechać dołem przy rzece to nawigacja nas skierowała w góry.
O 19 wieczorem udało nam się znaleźć Camping Leone ****! Trudno dalsza jazda była niewskazana busik musiał odpocząć. Camping wypas z widokiem na góry i te wszystkie domki, zameczki, kościółki, oświetlone z każdej strony.