Rano 31.12.2016 r. postanowiliśmy spędzić Sylwestra na Świętej Górze Słowian – Ślęży.
Wejście od parkingu czerwonym szlakiem trwało około 2 h. Towarzyszyły nam dziesiątki turystów, wynurzających się co rusz z ciemności. Każdy z lampką czołówką na głowie. Niesamowity korowód światełek pnących się pod górę kamienistym szlakiem przez ciemny las. W oddali krzyczał puchacz. W powietrzu, wokół czuło się energię i moc góry.
O 22.30 doszliśmy na wierzchołek. Przywitał nas dziki tłum ludzi. Kilkaset osób jak w jakimś plemiennym obrzędzie rozpaliło kilkadziesiąt ognisk i grupkami siedziało wokół nich. Alkohol lał się strumieniami, piekły się kiełbaski. Porywisty wiatr rozwiewał dym. Nad wszystkim górował jasno oświetlony kościół. Odbywała się w nim msza. Głos księdza dobiegał z głośników do tłumu przy ogniskach. Te dwa światy stanowiły jakby odrębne byty. Wesoły sylwestrowy tłum przy ogniskach i kościół z męczącą mową księdza. Jedni drugim nie wchodzili w drogę.
O 24.00 nastąpiła kulminacja wszystkich mocy Ślęży. Góra rozbłysła tysiącami kolorowych gwiazd. Wszystko zlało się w jeden migoczący obraz, ogniska rozwiewane przez silny wiatr, huki wystrzałów, lejący się szampan, kolorowe rozbłyski na niebie, przelewające się tłumy ludzi przysłoniły na krótką chwilę ten rozświetlony kościół i z mroku wyłonił się on kamienny niedźwiedź – starożytna rzeźba kultowa stojąca tutaj od zawsze.
Schodziliśmy tą sama drogą w towarzystwie przygasających lampek przekonani, że właśnie doświadczyliśmy kosmicznej energii świętej góry.