16.09.2019r. Góry, góry, góry – towarzyszą nam od pierwszego dnia podróży.

Omijamy duże miasta, zapuszczamy się bezdrożami przez odludzia.

Buchanka dzielnie pokonuje podjazd za podjazdem. Serpentynę za serpentyną.

Przyzwyczailiśmy się do naszego małego, blaszanego domku na kółkach, jesteśmy z nim związani na dobre i złe.

Ranek w Czarnogórze nastraja optymistycznie, słoneczko i wokół szczyty.


Most Đurđevića na Tarze

My przepakowujemy bagaż. I ruszamy w nieznane.


Kanion rzeki Tara.

Dojeżdżamy do rzeki Tara.
Tara tworzy przełom, płynąc wąską i głęboką doliną. Jest to najgłębszy w Europie i jeden z najgłębszych na świecie kanion 🙂

Asfaltowa droga na zboczach gór, w dole szeroka rzeka.

Góry porośnięte gęstym lasem liściastym.

Zatrzymujemy się na parkingu przy punkcie widokowym Galev krš . Kupujemy małą butelkę rakii ze śliwek, ze znajdującego się tam straganu z lokalnymi wyrobami. W Bośni i Czarnogórze jest wiele sadów śliwkowych porastających zbocza gór. Dojrzałe śliwki zbierane są bardzo dokładnie.

Ja nagle wpadłam na pomysł żeby zjechać nad rzekę. Można się wykąpać, biwakować itp.

GS próbuje mi to wybić z głowy, że rzeka w kanionie, że wysoko i stromo, i w ogóle to głupi pomysł.

Ja jednak znalazłam na mapie drogę w dół do rzeki.

W miejscowości Kaludra zjeżdżamy z asfaltu. To był głupi pomysł, ale wycofać się czy zawrócić na drodze nie było jak. Pionowo w dół dojechaliśmy do mostu.

Most linowy, drewniany i bardzo wąski. W dole szeroka rzeka Tara.

No cóż wysiadam i pilotuję przeprawę przez most.

Most trzeszczy, Walentyna powoli toczy się do przodu. Po drugiej stronie brzegu chwila przerwy.

Zgodnie ze swoim wcześniejszym życzeniem wchodzę do wody.

Dalsza szutrowa droga wzdłuż brzegu rzeki to najpierw wjazd pionowo do góry z serpentynami i zakrętami i ostry zjazd do rzeki.

Zakręty były tak ostre, że trzeba je było brać na dwa razy. Dalej było już w miarę spokojnie. Mijamy nieliczne wioski.

Na chwilę zjechaliśmy na kamienisty brzeg rzeki.

Zmierzaliśmy do granicy z Serbią.

Droga już asfaltowa wzdłuż rzeki Ibar cały czas przez góry Dynarskie była bardzo męcząca.

Tunele, wąwozy i nagle w oddali dym. Na zboczu góry za miejscowością Rožaje zrobili wysypisko śmieci, które cały czas się paliło. To było legalne miejskie wysypisko śmieci. W dole rzeka .

Granicę z Serbią przejechaliśmy szybciutko jakoś nie było kolejki.

Dojeżdżamy do dużego miasta Nowi Pazar położonego niedaleko granicy z Kosowem.

Ruch bez żadnych ograniczeń, wąskie ulice, niskie zabudowania, jakieś stragany przy ulicy. W centrum wysoki meczet.

Przejeżdżamy przez centrum i stare miasto.

Szukamy miejsca na nocleg. Nawigacja pokazuje symbol kempingu w pobliskim miasteczku Raška . Zatrzymujemy się na parkingu, ale coś jest nie tak. Z budki wychodzi człowiek w mundurze i podchodzi do nas, tłumaczy że jesteśmy na terenie bazy wojskowej i mamy stąd odjechać. Sugeruje żeby noclegu szukać w pobliskim Parku Narodowym Kopaonik.

Oczywiście wybraliśmy drogę dłuższą i trudniejszą.

Buchanka wjechała na około 2000 m.n.p.m. Po drodze było czuć benzynę, ale zatrzymaliśmy się dopiero przed strażnikiem Parku Narodowego Kaponik.

Strażnik Serb z uśmiechem powiedział ” Братья поляки ” i przepuścił nas bez opłaty. Doradził żeby nocować na parkingu przed hotelem.

Jedziemy na ten parking mocno umęczeni cały czas myśląc o benzynie.

Kapaonik to masyw górski położony między Serbią a Kosowem. Znajduje się tutaj największy i najważniejszy serbski ośrodek narciarski.

I rzeczywiście przed nami na szczycie góry ukazał się wspaniały ośrodek narciarski. Piękne hotele wybudowane w jednakowym alpejskim stylu, dziesiątki wyciągów. Bajka. Ale nie dla nas niestety.

Ulokowaliśmy się zgodnie z radą strażnika, na parkingu przed starym hotelem. Obok nas naprzeciwko nowy hotel w budowie- i trwające nieustannie roboty, czyli walenie młotem w żelastwo do 21.

Jak tylko stanęliśmy GS zaczął odpowietrzać bak z paliwem. Nagle wydał z siebie niecenzuralny wrzask i zapakował się do buchanki, ja ledwo zdążyłam zamknąć drzwi, ruszyliśmy na pełnym gazie w dół.

Za nami ślad paliwa, a na parkingu została jego wielka kałuża.

Po odczekaniu gdzieś na uboczu, trochę klucząc po okolicy wróciliśmy z powrotem na parking. Paliwo już się nie wylewało. Przy tak ostrym podjeździe w buchance zagotowało się paliwo w baku. I wywaliło korek podczas odpowietrzania.

Dla odreagowania kupiliśmy sobie po piwie i poszliśmy na spacer w góry. Daleko nie mieliśmy. Walentyna się wietrzyła. Nie wiele to pomogło bo benzyna śmierdziała do rana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.