18.09.2024r. Dzień szesnasty.

Poranna kawa nad mglistym jeziorem. Ach tak się budzić codziennie 🙂

Ruszamy dalej na południe Albanii do miasta Korce.

To duże miasto z bogatą historią i tradycjami. My jednak skupiliśmy się na innej miejscowości.

Chcemy zobaczyć Voskopoja. Wieś położoną w górskiej kotlinie na wysokości 1160 m n.p,m. i 21 km od miasta Korçe.

Jedziemy przez góry nową asfaltową drogą.

Na miejscu po ilości turystów już wiemy, że to spora atrakcja turystyczna.

Wszędzie wokół knajpki, sklepy, campingi

małe hoteliki.

Wieś Voskopoja była niegdyś miastem i najwspanialszą cywilizacją Bałkanów. Osiągnęła świetność w roku 1764, kiedy liczyła około 30 000 osób. Tutaj był pierwszy pobizantyjski sierociniec; druga drukarnia w Imperium Osmańskim i szkoła „Nowa Akademia”.

Znajdowało się tu około 24 kościołów z rzadkimi freskami. Voskopoja miała wszystko, co było najbardziej rozwinięte w ówczesnych miastach Europy Zachodniej. Miasto przestało praktycznie istnieć po wielu rozbojach, wojnach i ostatnim trzęsieniu ziemi. Stoimy zaskoczeni wyglądem dzisiejszej wioski, jak szybko wieś bo już nie miasto odbudowuje się z gruzów. Przecież jesteśmy w górach, z jedną droga dojazdową w trudnych warunkach klimatycznych.

Biznes w knajpkach i sklepach kwitnie. Nieważne, że pani sklepowa wyłowiła mi gołą ręką ze słoja kawałek koziego sera, że stare busy dowożące turystów. Wszyscy są zadowoleni.

Jest ruch, stare kamienice rosną jak grzyby po deszczu.

Jednakowe dachy, brukowane uliczki. Kamienne elewacje.

Dochodzimy do jednego z wielu kościołów.

Jest zamknięty, ale dostrzegamy bizantyjskie malunki na ścianach.

Przez cały czas rozmawiamy o tym jak wielkie wrażenie wywarła na nas Albania jak bardzo się zmienia. W ekspresowym tempie znikają stare chałupy. Powstają nowe murowane domy, hotele, drogi.

Campingi malutkie, ale jest ich wszędzie do oporu z wygodami wystarczającymi dla każdego podróżnika. Nowe linie energetyczne, elektrownie wodne. No i ten internet jest dosłownie dostępny wszędzie. Coś pięknego.

Mijamy Korce. GS zatrzymał się na chwilę i zrobił foty opuszczonej chłodni kominowej w centrum miasta.

Tankujemy gaz i jedziemy na grecką granicę.

Na początku rozczarowała nas ta północna górzysta Grecja. Góry przez które jedziemy są piękne.

Takie bardziej zaokrąglone, łyse, porośnięte nielicznymi jałowcami.

Ale zaśmiecone. Szok Grecy wyrzucają śmieci gdzie popadnie. .

Drogi są dobre. Mijamy jedną wioskę za drugą Jakieś takie mało zamieszkałe. Ogólnie cisza i brak akcji. Przy drodze ciągną się pola z setkami hektarów sadów. Jabłka, pigwy, kasztany jadalne. Pod każdym drzewkiem rura z wodą

Z gór ze źródeł i rzek woda jest zbierana kanałami do tych rur i nawadnia pola. Cała praca w sadach w większości jest zmechanizowana. Produkcja przemysłowa. Trochę to przygnębiający widok.

Mamy dojechać do Floriny, wybraliśmy nawet skrót, ale jak to bywa skrót okazał się nieprzejezdny.

Zaczyna padać i wjeżdżamy w mgłę. Jedziemy jakimś objazdem nie do końca pewni gdzie wyjedziemy.

Florina to górzyste miasteczko leżące w pólnocno-zachodniej Grecji, a konkretnie w krainie geograficznej zachodnia Macedonia grecka na wysokości 687 m  n.p.m

Jedyna atrakcja turystyczna jaką było nam oglądać to rzeźba niedźwiedzia trzymającego kontrabas – symbol miasta. Właściwie tuż po wjeździe do Grecji przy drodze stały znaki ostrzegające przed niedźwiedziami. Może spotkamy miśka kto to wie? Samo miasto takie jakieś ponure nie podoba nam się. Jakoś inaczej wyobrażaliśmy sobie Grecję. Kolorową, wesołą jak Grek Zorba.

A tu zimno, mgliście i ponurość ogólna. W Loutraki Aridaias chcieliśmy skorzystać z termalnych źródeł i przy okazji gdzieś przycupnąć na nocleg. Zapomnij – to wielki kompleks uzdrowiskowy trudny do ogarnięcia, wszędzie zakazy wjazdu, barierki.

No dobra wieczór już prawie i czas znaleźć nocleg. Tutaj duży plus dla GS. Wypatrzył fantastyczne miejsce powyżej tych gorących źródeł.

Wysoko na górze jest źródełko, niestety zimne. Śliczna kapliczka i wiatka.

Wspaniały panorama na góry i miasto zachwyca. No pięknie jest po prostu. “Dotykamy” wierzchołków gór.

Do kompletu szczęścia mamy pełnię Kukurydzianego Księżyca. Na kamieniu składamy podziękowania za dotychczasowa podróż .

W nocy obok nas zaparkowali motocykliści, ale zachowywali się spokojnie. Śpimy.

Galeria

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.