O 7 rano pobudka. Zaczyna się wyścig na prom. Jesteśmy pierwsi. GS negocjuje cenę biletu, kupujemy bilet za 100 E. Mamy bilet nie do końca jesteśmy przekonani, że to ten właściwy.
Mnóstwo ludzi się zjeżdża. Turystów w autach i bez aut. Na małym placyku panuje chaos.
Zaparkowaliśmy pierwsi – na prawej burcie, jest dobrze.
Zrobiliśmy sobie szybkie śniadanie z niezawodnych zupek chińskich. Napięcie rośnie. Czy aby dopłyniemy tą kupą złomu do celu.
O 9 rano wypływamy. Przed nami daleka droga. 4 godzinny rejs po wodach rzeki Drin. Spiętrzonych w dolinie otoczonej wysokimi górami.
W wiosce Koman w 1980 roku rozpoczęto budowę tamy i elektrowni. Jest to elektrownia o dużej mocy, ponad 600 MW. 95% energii w Albanii produkują elektrownie wodne, a 80% z tego zapewnia kompleks 3 tam na rzece Drin.
Powstało wielkie sztuczne jezioro o długość około 35 kilometrów. I my sobie przez nie właśnie płyniemy mijając niedostępne góry.
Nieliczni mieszkańcy tych gór mają przycumowane łódeczki do brzegu. To często jedyny tutaj środek transportu.
Za zakrętem wpływamy w strzeliste wierzchołki.
Przytłaczający obraz, jakby góry pochylały się nad nami. Na szczęście nie pada, ale za to wieje solidnie.
Zbliżamy się do celu. W pobliżu miejscowościFierza.
Prom przycumowano z trudem.
Wjazd na stromą żwirową skarpę już nie był taki oczywisty.
Załoga ruszyła z łopatami żeby trochę wyrównać drogę.
Uważali, że nasza Buchanka jest bardzo starym samochodem i będziemy mieli trudności z wyjazdem. Wypuścili nas jako ostatnich. No żenada po prostu, te trochę żwiru i skarpy miałyby być dla nas przeszkodą. Buchanka śmignęła jak strzała, żadne tam mieszanie kołami. Po wyjechaniu z promu zatrzymaliśmy się na małym parkingu. Krótka chwila na złapanie lokalizacji: gdzie dopłynęliśmy i jak dalej jechać do Valbone:) Mamy kierunek – jedziemy. do drogi SH22
Dojeżdżamy do Bajram Curi To małe miasto podobno ostatnia ostoja cywilizacji przed dojechaniem do Valbone.
Kręcimy się po mieście. Chcemy gdzieś zaparkować żeby zrobić przynajmniej zakupy skoro przed nami tylko dzicz. Przy głównym deptaku wszystkie towary wyłożone są na ulicę. Nie ma gdzie zaparkować. W końcu znajdujemy market przy drodze wylotowej na trasę SH22, która wiedzie do Valbony.
Jest uznawana za najpiękniejszą w kraju. Teren Narodowego Parku Valbony zajmuje powierzchnie ponad 8 tyś. ha.
Dolinę otaczają Albańskie Alpy wraz z najwyższymi szczytami.
Jedziemy bardzo wygodną asfaltową drogą.
Miejscowość Valbone to elegancki kurort z hotelami, restauracjami i cmpingami. Nie tracimy jednak nadziei na tą “dzicz” Jedziemy do końca wioski.
Za sporym żwirowym parkingiem jest droga – kamienista, właściwie to koryto wyschniętej rzeki.
Zakazu nie ma, ruszamy w kierunku najwyższych szczytów Jezerec i Maja e Rosit.
Mijamy zmoczonych deszczem turystów. Ciągle pada.
Droga ewidentnie się kończy. Zatrzymujemy się u podnóża wysokich gór. Jest drogowskaz do Thet, ale tylko na szlak pieszy.
Trafiliśmy do jakiegoś schroniska.
Duża wiata ze stolikami i kuchnia z paleniskiem.
Właściciele pozwolili nam zatrzymać się na noc na łączce obok zabudowań dla kóz. Wdzięczni, że możemy zostać w tak klimatycznym miejscu zamawiamy wielki posiłek regeneracyjny frytki i kurczaka z rożna. Zmęczeni turyści schodzą z góry prosto do schroniska.
Okazało się, że oprócz posiłku można tutaj zamówić taksówkę do Valbone 🙂
No i jest dostępny szybki internet-wifi. Cywilizacja nieuchronnie wchłania kawałek po kawałku – miejsca jeszcze nie tak dawno temu zapomniane, niedostępne. Po drugiej stronie góry jest miejscowość Theth-tam wczoraj byliśmy.
Niedaleko w sumie, a jednak dostanie się tutaj kosztowało nas trochę zachodu. Pogoda znacznie się poprawiła.
W sam raz na krótką wyprawę do wodospadu. Jesteśmy w końcu w górach, czas się powspinać. Wycieczka jak najbardziej udana.
Po kamieniach, stromych ścieżkach doszliśmy na miejsce. Przed samym wodospadem trafiliśmy na rumowisko z kamieni. Ja zostaję, GS idzie dalej.
Doszedł pod wodospad i co najważniejsze wrócił 🙂 Zaczyna padać, w schronisku pustki.
Tylko my i gospodarze. Do piwa dostajemy kawałek koziego sera kiszoną marchewkę i kiszonego pomidora. Smaczne było bez dwóch zdań.
W Buchance miła przytulna, atmosfera. Ach ta kanapa.