O 7.00 rano nasi sąsiedzi dosyć żwawo zaczęli się pakować i szybko odjechali. Obok nas parkuje sporo aut, które przyjechały z Bańska. O co chodzi?!
Ten ruch na parkingu jednoznacznie kojarzy nam się ze znakiem ograniczenia wjazdu do Parku od 8.00-16.00. Nie ryzykujemy mandatu.
Szybko zjeżdżamy w dół. Zatrzymujemy się przed tym znakiem pod wyciągiem narciarskim. W dole sporo autobusów z turystami na ogromnym parkingu przy wyciągu.
Znaleźliśmy przytulne miejsce na śniadanie i napiliśmy się wreszcie kawy.
Bańsko przejechaliśmy z krótkim postojem na zakupy.
Naszym celem są Góry Riła. Znajduje się tu najwyższy szczyt Bałkanów – Musała, o wysokości 2925 m n.p.m.
Zjeżdżamy z drogi nr 19 na drogę nr 1.
Za miejscowością Blagojevdrad skręcamy w wąską drogę prowadzącą pod górę do Rylskiego Monasteru. To najbardziej znany klasztor w Bułgarii i do tego położony w tych wysokich górach. Jest ikoną bułgarskiego prawosławia, dla mieszkańców największą świętością. Przed samy dojazdem do celu ruch na drodze znacznie się zwiększył.
Przed klasztorem to już totalne zamieszanie. Na niewielkim parkingu manewrują duże autobusy. Nie ma gdzie zaparkować.
Przejeżdżamy obok murów klasztornych.
Znaleźliśmy miejsce nawet niedaleko od od bramy wejściowej.
Przed bramą tłumy i nieodłączne stragany z chińszczyzną.
Założycielem klasztoru był św. Jan Rilski. Zamieszkiwał pobliską jaskinię, dzieląc się swoją wiedzą z uczniami. Większość swojego życia spędził jak pustelnik w jaskini w górach Riła, gdzie modlił się i pościł. Stał on się tak ważną postacią, że jeszcze za jego życia w 1335 r. z inicjatywy uczniów zbudowano monastyr i nazwano go jego imieniem. Od samego początku inwestycję wspierało wiele zamożnych ludzi, ale także panujących carów. Monastyr porównywany jest z Bazyliką św. Piotra w Rzymie.
Nic więc dziwnego, że kiedy weszliśmy na dziedziniec stanęliśmy zdumieni.
Bogactwo. Przepych. Oglądamy bogato zdobioną cerkiew z imponującymi freskami i ikonostasami,
a także słynną 6-cio piętrową Basztę Chrelina.
W cerkwi nie wolno robić zdjęć więc ukradkiem pstrykamy co się da.
Wszystko wokół aż kapie od złota.
Na zewnątrz na murach namalowane są freski, każdy centymetr ścian ozdobiony malunkiem.
Tłumy ludzi przelewają się przez to bogactwo. Całkowicie chyba zapomniano w tym przepychu o skromnym pustelniku Janie, który nawet po śmierci nie zaznał spokoju. Jego szczątki wędrowały po Europie, dopiero Turcy oddali je do Riły. Wracamy i zastanawiamy się nad marnością ludzkiego losu. Tuż za wioską Stob, niedaleko zjazdu na główną drogę zauważyliśmy drogowskaz prowadzący do Stobskich Piramid.
Zjechaliśmy z drogi na spotkanie z formacjami skalnymi–Stobskimi Piramidami. To ogromne skupisko ciasno przylegających do siebie skalnych słupów o wysokości od 6 do 12 m. Każda z piramid ma oryginalni kształt – można tu zobaczyć zarówno zaokrąglone szczyty, jak i ostre oraz kanciaste iglice. Droga do piramid niby prosta, ale jednak nie możemy trafić na miejsce.
Jedziemy kamienistą nierówną drogą przez gęste krzaki kierując się na te czerwone skały.
Z krzaków nagle wyszła zdesperowana grupa młodych ludzi z dość sporym bagażem. Machają do nas. Miejsce raczej odludne i nieciekawe. Zatrzymujemy się. W wielojęzycznej gwarze poprosili o podwózkę do piramid bagaży i dziewczyn. Okazało się, że mieli mały osobowy samochód, który w tym terenie by przepadł. OK. zabieramy dziewczyny i cały spory bagaż.
Wytłumaczyli nam, że to konstrukcja kuli domu-sfery.
Tą instalację chcieli zamontować pod piramidami. Ani oni, ani my za bardzo nie wiemy gdzie mamy jechać. Gdzie są te piramidy. Intuicyjnie przemieszczamy się drogą coraz bardziej zakrzaczoną do przodu. W końcu gdzieś na horyzoncie pokazały się skały o odcieniach czerwieni i brązu. Przyjęliśmy, że to te piramidy i po krótkich negocjacjach członkowie grupy rozpakowali Buchankę. Byli bardzo wdzięczni.
Ruszylismy z powrotem na główną drogę i do miasta Pernik .
Wjeżdżamy do dużego przemysłowego miasta, mijamy kopalnie węgla. Blokowiska, osiedla. Rurociągi. Ponurość ogólna. Podobno co roku w styczniu odbywa się tutaj MiędzynarodowyFestiwal Karnawałowy “Surva”, Początek obyczaju sięga czasów pogańskich, kiedy Tracjanie i Słowianie rządzili na tych ziemiach.
Uczestnicy maskarady zwani są survakami. Ubrani w kolorowe maski i stroje tańczą w rytm regionalnej muzyki oraz dźwięków tysięcy dzwonków pasterskich przyczepionych do pasa. Maski z regionu pernickiego robione są z futer kozich i owczych oraz skrzydeł i piór ptaków domowych, rogów zwierzęcych. W ten sposób witają wiosnę i budzenie się przyrody, przeganiają złego ducha, diabła.
Wieczór już za pasem szukamy w pobliżu campingu. Bułgaria to piękny kraj, ale pdróżowanie po nim busem to nieustający stres związany z noclegiem. Już nawet nie chodzi o kempingi, których po prostu nie ma, ale o zwyczajne miejsca postoju, których też nie ma 🙂
Zaryzykowaliśmy i wjechaliśmy do Sofii. To już trzecie podeście do pobytu w tym mieście. I znowu nie udane. Koszmar to mało powiedziane. Oczywiście żadnego kampingu tutaj nie ma. Nawigacja znowu nas okłamała 🙂 Sofia nie jest pięknym miastem. Duże blokowiska, szare budynki, wszechobecny chaos na ulicach. Uciekamy na obwodnicę i naszą dalszą drogę w kierunku granicy.
Miejsce na noc znajdujemy za jakąś wioską, w krzakach na terenie mocno zrytym przez dziki. Obok nas biegnie linia 400KV. Ale spokojnie jest, nic nie ryje. Śpimy.