Całą noc lało i nadal leje. Ten dzień nie zapowiadał się najlepiej. Nasz plan zakładał, że przejedziemy kawałek przez Kosowo i z powrotem do Albanii. Takim skrótem dojedziemy spokojnie do Valbona. Tyle plany.
Jedziemy z Czarnogóry do Kosowa. Mijamy wioski już takie bardziej cywilizowane plastik – fantastyk. Murowane domy, każdy z innej parafii. Góry też jakieś takie nijakie, świerkami porośnięte.
Buchanka powoli wspina się cały czas pod górę do granicy. Czarnogóra przepuściła nas normalnie, bez problemu jak wszędzie.
Dojeżdżamy do przejścia w Kosowie w okropnej ulewie, nic nie widać.
Pogranicznicy z Kosowa przyjęli nas ciepło, bajera o Buchance – normalnie. Wbili pieczątki na wjazd do Kosowa. Można powiedzieć, że witaliśmy się już z gąską:)
Kazali jeszcze wykupić ubezpieczenie w budce stojącej przed przejściem. GS pognał do tego miejsca z parasolem i kompletem dokumentów. Ja zostałam w Kosowie w Buchance. Nikt nie przewidywał co będzie za chwilę. GS wrócił z obłędem w oczach i stwierdził, że do Kosowa nie jedziemy. Jak to nie jedziemy ?! Okazało się, że facet od ubezpieczeń zakwalifikował naszą Buchankę jak jakiegoś tira, jako samochód ciężarowy i chciał 900 Euro opłaty. Co było robić, rezygnujemy ze skrótu i wracamy. Wbito nam pieczątki z wyjazdem z Kosowa. Podjechaliśmy do tej budki. Jeszcze próbowałam coś wynegocjować, ale beton. Tir i koniec kropka. Daliśmy sobie spokój. Kij im w oko i wiele innych ciekawych synonimów padło w drodze powrotnej.
Przez Serbię nie pchaliśmy bo mieliśmy już te nieszczęsne pieczątki z Kosowa. Nie ryzykowaliśmy spotkania z kolejnymi oszołomami. Musieliśmy pokonać tą samą drogę SH20. W sumie nawet dobrze się złożyło.
Kiedy z powrotem wjechaliśmy do Albanii deszcz przestał padać i wyszło słońce. Droga SH20 nie zawiodła.
Po ulewie była jeszcze piękniejsza. I te góry takie potężne, a wydaje się, że są na wyciągnięcie ręki.
Dziesiątki wodospadów spływało po skałach do rzeki Lumi i Cemit, która płynie wzdłuż drogi od granicy z Czarnogórą do samej przełęczy Leqet e Hotit. Rzeka zbiera wodę z gór i prowadzi ją do elektrowni wodnych usytuowanych w pobliżu wiosek. Mają to fantastycznie zorganizowane.
Zwierzęta gospodarskie grasowały po drodze, szczęśliwe po deszczu.
Minęliśmy przełęcz i zapadła decyzja, że nie odpuszczamy w takim razie Doliny Theth. W sumie mamy niedaleko, chyba 🙂
Dojechaliśmy do Koplik. zatankowaliśmy gaz i ruszyliśmy drogą SH21 doTheth. Podróż pod górę na przełęcz rozpoczęliśmy po godzinie 16.
Przed nami Najwyższe pasmo Gór Dynarskich, Góry Przeklęte. Buchanka wjeżdża tymi niezliczonymi zygzakami, pętelkami ciągle pod górę. Kręci nam się już w głowach dosłownie jak na karuzeli.
Dojeżdżamy do przełęczy. Jesteśmy w chmurach bardzo wysoko, chwila odpoczynku
i zjeżdżamy do wioski jest jeszcze bardziej zygzakowato. Koszmar jakiś. O godzinie 18 zjechaliśmy do wioski Theth.
Dolina dosyć rozległa, wokół same szczyty, niedostępne skaliste. Wioska okazała się nie taka niedostępna. Pełno w niej turystów i atrakcji dla nich przygotowanych. Hotele, knajpy, campingi. Do wyboru do koloru. Turyści w większości przyjeżdżają transportem zbiorowym, starymi busami, które świetnie sobie radzą na tej krętej drodze.
My zaparkowaliśmy na campingu na końcu doliny. Było trochę spokojniej. Zrobiło się ciemno robimy sobie kolację i przeglądamy Internet. Tak nie żartuję, w tej dolinie jest wifi szybkie, sprawne i niezawodne .
W samy środku Gór Przeklętych jest wszystko czego turysta potrzebuje 🙂 I gdzie ta dzikość i niedostępność.