Miała być podróż buchanką na biennale do Wenecji, a będą Bieszczady. Taka idea zrodziła się w mojej głowie po przeczytaniu książki o Bieszczadzkim Worku.

GS przygotował auto. Zrobił rewelacyjne szuflady. Prototyp wprawdzie ale zawsze to coś.

13.09 Pakujemy naszego busika.

14.09. Ruszamy w Bieszczady.

Początek to stara trasa przejechana przez nas wielokrotnie Świdwin – PołczynSzczecinek.

Pogoda jak złoto, cieplutko, słonecznie.

Dojechaliśmy do Człuchowa.

Na zaktualizowanej mapy.cz wypatrzyłam park miejski Lasek Luizy, a w nim ruiny amfiteatru i domu technika. Coś dla nas na początek 🙂

Zjeżdżamy z głównej drogi nad jezioro.

Amfiteatr to właściwie tylko fundamenty i schodki.

Jedziemy do końca półwyspu. Na samym końcu drogi stoi okazały budynek ZHP. Zawracamy, bo nie ma przejazdu przez bagnisko. W lesie, przy drodze zauważyliśmy starszego pana, który grabił liście. Wskazał nam drogę do domu technika.

Przez obalone drzewa doszliśmy do kolejnych ruin i gruzowiska.

Usypany długi wał wskazywał, że była tutaj strzelnica.

Pan od liści okazał się bardzo przyjacielski i rozmowny. Dowiedzieliśmy się, że Lasek Luizy to dawny ośrodek Hitlerjugend. Stąd tak wiele w nim obiektów kulturalno-rekreacyjnych i okazałe domostwo na końcu półwyspu. Po wojnie wszystko hulało ośrodek zajęło ZHP. I do 1990 r. było tutaj w miarę porządnie tak jak to zostawili Niemcy. Przyszedł kapitalizm i wszystko obróciło się w ruinę, dosłowną.

Pożegnaliśmy się z Panem z grabiami i ruszyliśmy dalej.

Mijamy wioski, wykoszone pola, wszędzie unosi się zapach obornika. Jak poznajemy po licznie stojących przy domach balach słomy siermiężnie przemienianych w krowę, kurę a nawet kościół jest już po dożynkach. Idzie jesień.

Dojechaliśmy do Wisły, do Świecia

Przekraczamy magiczną granicę na moście i już jesteśmy na drugim brzegu Wisły.

Wieczorem dotarliśmy do Golubia – Dobrzynia. Naszego miejsca postoju.

Chwilę zajęło nam znalezienie kempingu nad rzeką. Raczej to pole biwakowe dla kajakarzy.

Ale jest super. Ciepła woda w prowizorycznej łazience, kuchnia pod wiatką i wykoszona trawa. Blisko do rynku. Miasteczko położone jest w pradolinie rzeki Drwęcy.

Powstało w 1951 r. z dwóch miast – Golubia, położonego w zakolu po prawej stronie rzeki i Dobrzynia – znajdującego się na przeciwległym brzegu. Rzeka Drwęca stanowiła dla tych miast linię graniczną pomiędzy różnymi powiatami, województwami a nawet państwami.

Nad miastem góruje wielgachny zamek krzyżacki. Idziemy coś zjeść.

Na rynku jest pizzeria w sam raz dla nas. Zapaliły się latarnie uliczne, robimy rekonesans po miasteczku. Rynek jest okazały z fontanną, wokół wyremontowane kamieniczki.

Wybrukowane wąskie uliczki prowadzące do rynku wydają się zapomniane i nie ruszane od bardzo dawna. Dziwne jest to miasteczko.

Jeszcze foty murów

i zamku.

Wracamy do buchanki. W towarzystwie dziesiątek skrzeczących kawek i gawronów też nocujących na polu biwakowym rozpoczęliśmy wieczór nad Drwęcą. Najdłuższym rezerwatem w Polsce, obszar chroniony ciągnie się od źródeł aż do ujścia rzeki, a więc niemal 250 km.

Galeria

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.