6.09.2019 r. Rano jakoś się tak chmurzy i zaczyna lekko padać. Oczywiście nie zabieramy niczego przeciwdeszczowego.

Na pl. Św. Marka rozpętała się burza taka z błyskawicami.

Deszcz przemoczył nas do suchej nitki.

W desperacji kupuję za 2 Euro! Kawałek niebieskiego worka foliowego z kapturem, który fruwa jak żagiel na wietrze.

Mokrzy włóczymy się po Wenecji oglądając wystawy towarzyszące.



Jedyny plus tego deszczu to mało ludzi na chodnikach i placach.

Wieczorem, pichcimy kolację na rewelacyjnej kuchence. Idziemy spać nawet sów już nie słyszę.

7.09.2019 r. Następnego dnia było pogodnie, a nawet upalnie. Zwiedzamy wystawy w Arsenale.
Wieczór też jest pogodny. Zjadamy ogromną pizzę na ulubionym placu.


8.09.2019 r. Co z tą Wenecją pogoda nie dopisuje znowu zaczyna padać. W Giardini leje.

Dobrze, że pawilony poszczególnych państw są położone blisko siebie.
Polski pawilon nas zaskoczył. Rzeźba Romana Stańczaka pt: “Lot” . Trudno to nawet opisać. Co było w środku samolotu jest na wierzchu i odwrotnie co na wierzchu jest w środku. W sumie jak ulał pasuje do Obyś żył w ciekawych czasach.
Znowu się chmurzy, po krótkiej przerwie na pizzę pędzimy do autobusu.


W nocy rozpętało się prawdziwe piekło, ulewa, burza i co kto chce. Na taki stan rzeczy nasza Walentyna strzeliła focha i zaczęła przeciekać. Dosłownie z okien zamkniętych przecież, do środka lała się woda. Nastąpiła chwila zwątpienia czy wracać do domu czy jechać dalej. Oj to była długa noc.