14.09.2019r. Opuszczamy camping i jedziemy do centrum Sarajewa.

Miasto nie jest piękne, szerokie ulice zabudowane monumentalnymi, komunistycznymi budowlami, brzydkie bloki z wielkiej płyty. I tak jakoś szaro, smutno.

Wokół widać ślady nie tak odległej wojny. Od 1992 do 1996 roku trwało oblężenie Sarajewa przez Serbów.

Opuszczone mieszkania i całe budynki, ślady po kulach. Wokół miasta na zboczach gór muzułmańskie cmentarze. To nie nastraja optymistycznie, a jednak życie toczy się tutaj wartko.

Przeszliśmy przez stare targowisko Dugi Bezistan.

Stragany z materiałami, biżuterią i pamiątkami. Dużo ludzi, hałasu, kolorów, ale brakuje mi zapachów, charakterystycznych dla każdego targowiska. Żywności na tym jednak nie sprzedawali i stąd brak zapachów 🙂

Przechodzimy ulicami, mijamy uśmiechniętych ludzi.

Dochodzimy do miejsca gdzie 28.06.1914 r. bośniacki Serb zamordował następcę austro-węgierskiego tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda co w konsekwencji doprowadziło do wybuchu I wojny światowej.

Wybuchowe to Sarajewo 🙁

Na dalszą część dnia mamy plan, starannie opracowany wcześniej przez GS.

Na początek dotarcie do wioski olimpijskiej .

Sarajewo w 1984 gościło Zimowe Igrzyska jako pierwsze miasto z bloku komunistycznego. Kiedy w podzielonej Jugosławii wybuchła wojna, obiekty sportowe okazały się przydatne jedynie jako bazy wojskowe, magazyny i miejsca egzekucji.

Jedziemy na górę Igman.

Szeroką asfaltową drogą, którą wybudowano w celu dojazdu do skoczni narciarskich i hotelu, dojechaliśmy na miejsce bez trudu.

Skocznie duża i mała stoją bezużytecznie od czasu olimpiady.

Zachowało się podium olimpijskie stojące obok skoczni.

Na nim rozstrzeliwano jeńców wojennych. Nie ma śladów kul bo podium odrestaurowano. Nie ma też informacji, że to miejsce szczególne. Szkoda bo nie każdy wie co to za miejsce. W ten ciepły wrześniowy dzień mnóstwo mieszkańców Sarajewa piknikowało na zielonych łąkach wzdłuż drogi.

Hotel olimpijski stojący przy drodze do skoczni nie został odbudowany po zniszczeniach wojennych. Smutny pomnik okrucieństwa ludzi.

Wracamy i ruszamy na górę Bjelašnica .

Na górze działają zimą wyciągi narciarskie.

Mijamy elegancki ośrodek narciarski, położony u stóp góry. Zbudowany na potrzeby olimpiady. Dzisiaj funkcjonuje i obsługuje turystów i narciarzy.

Dojeżdżamy do wioski Lukavac i nagle asfalt się kończy i zaczyna się droga szutrowa, a przed nami wyrasta ogromna góra Bjelašnica z obserwatorium meteorologicznym na szczycie.

Góra bez drzew same kamienie i trawa.

Nie wierzę kiedy GS mówi, że na nią wjedziemy. A jednak podejmujemy wyzwanie i wjeżdżamy na szczyt 2078 m.n.p.m szutrową kamienista drogą serpentynami, jest wąsko i niebezpiecznie.

Buchanka to w końcu bus i do tego ten bagażnik na dachu załadowany na maksa. Pogodę na szczęście mamy dobrą i widoczność cudowną.

Co za widoki. Walentyna piłuje pod górę i nawet się nie zgrzała w przeciwieństwie do nas 🙂

Na szczycie silny wiatr i chmury.

Mijamy stary olimpijski wyciąg narciarski.

Przy stacji meteorologicznej stoi o zgrozo skoda, jak ona tu wjechała ?!

GS buszuje po starych obiektach olimpijskich.

Na chwilę wiatr rozgonił chmury i zobaczyliśmy w dole ośrodek sportów zimowych i w oddali Sarajewo.

Na górę wjeżdżają eleganckie kanapowe wyciągi.

Stary olimpijski wyciąg straszy dziurami po kulach.

Zjazd nie jest już taki oczywisty – wieje, chmury i przepaść. Nie lubię kolejek górskich oj nie.

W nagrodę za te emocje i stres mamy przed sobą najcudowniejszą drogę szutrową przez góry Dynarskie.

Wije się doliną prosto do wsi Lukomir.

Wokół tylko białe skały i falująca na wietrze trawa. Stada owiec.

Mnóstwo rozrzuconych kamieni. I tak przez wiele kilometrów.

Na końcu tej drogi maleńka wioska położona na wysokości 1500 m.n.p.m.

Lukomir wioska pasterska wyjęta żywcem ze średniowiecza.

Maleńkie domki pokryte blachą przyczepione są dosłownie do skał, szkoda ziemi na budowle, jest przeznaczona na pastwiska dla owiec. Owce są wszędzie. Pobrzękują dzwonkami.

Zaraz za wioską przepaść, kanion i kolejna wysoka góra. Jak ci ludzie tutaj żyją.

Jest tylko ta jedna droga dojazdowa, którą my przyjechaliśmy. A trochę jechaliśmy.

Kobiety wystawiły stragany z wyrobami z wełny. Przysiedliśmy na chwilę w maleńkiej gospodzie. Pyszny poczęstunek takie jakieś racuszki z ziołami i zupa. Zjeżdżają ekipy 4×4 i motocykliści.

Jedziemy z powrotem tą samą drogą, a jednak inną w zachodzącym słońcu 🙂

Późnym wieczorem dojechaliśmy do asfaltu. Przed nami „wyrosła” kolejna ogromna biała góra.

Nie mamy już siły na jej pokonanie.

Zjeżdżamy do lasu. Starego bukowego. Dzicz po prostu.
Wszechogarniająca cisza i ciemność. Co tam wilki i niedźwiedzie idziemy spać. To był bardzo długi dzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.