27.06.2019 r. Upał okrutny, a my jedziemy busikiem do Łodzi na Fotofestiwal.

To już 15 albo 16 podróż do Łodzi. Warto zawsze warto 🙂
Na Stawach Jana, naszym miejscu postojowym w Łodzi, spokojnie, wokół wszystko bez zmian.

Jedziemy tramwajem na Tymienieckiego do Art-Inkubator.

Załatwiamy karnety i próbujemy coś obejrzeć.

Nie da się jest tak gorąco, że uciekamy na Piotrkowską. Cała Piotrkowska jest w nieustającym ruchu, jak kolorowa rzeka pełna ludzi na deskorolkach, na hulajnogach, rowerach, rikszach. Auta i pędzące motory. Jakoś to wszystko bezkolizyjnie się mija. Dużo picia i jedzenia, wzdłuż całej Piotrkowskiej.

Późnym wieczorem wracamy do Art-Inkubatora obejrzeć film Szukając Jezusa. To najnowszy projekt Katarzyny Kozyry o tzw. syndromie jerozolimskim — ostrym zaburzeniu urojeniowym, opisanym w medycynie dopiero w drugiej połowie XX wieku.
Cierpiący nań chorzy, jadą do Ziemię Świętej zostają tam teoretycznie do śmierci. Niesamowity obraz Kozyry o ludziach, którzy utożsamiają się z postaciami biblijnymi, najczęściej z Mesjaszem. Artystka odbyła kilka podróży do Jerozolimy, by odnaleźć tam tych, którzy na początku XXI wieku wierzą, że są Jezusami. Jej rozmowy – wywiady z tymi wybrańcami to była mocna rzecz.

Do busika wracamy autobusem nocnym.
28.06.2019 r. Piątek rano na Stawach Jana. Po sosnach biegają wiewiórki. W busiku nie mamy nic do jedzenia.

Zresztą jest tak gorąco, że jemy tylko kebaby i pijemy zimne piwo i w tym celu z pętli tramwajowej Kurczaki ruszamy na sam koniec Piotrkowskiej.

GS ambitnie zaczyna jednak od wystawy fotografii pt. Futerał w Galerii Bałuckiej na Starym Rynku. Foty ładne, ale mało czytelne. Stare wnętrza, stare meble, a na nich wazony z suszonymi kwiatami.

Przez park ruszamy w stronę Manufaktury.

Zaczęli rewitalizację budynków naprzeciwko hotelu Andels. Wszystkich wysiedlili i piaskują cegłę.

Zaczynamy marsz Piotrkowską chłodząc się zimnym piwem i zagryzając kebabem w różnych wersjach.

Tak doszliśmy powolutku na OFF Piotrkowską.

Kolejne zderzenie z fotografią, która jest nie tylko ładna, ale przede wszystkim swoim obrazem jasno i czytelnie przekazuje nam pewną treść. Zmuszając do refleksji o otaczającym nas świecie.
Na początek obejrzeliśmy fotografie jak to w 1959 roku amerykańskie wojsko, pod lodem Grenlandii, wybudowało sobie bazę.

Na koniec swojej działalności zagrzebali wszystko pod śniegiem . Wiadomo jest coraz cieplej, toksyczne odpady, pozostawione na miejscu wypłynęły na powierzchnię, siejąc spustoszenie.
Albo relacja o majnie jawajskiej. To niewielki ptak o czarnym upierzeniu, żółtych nogach i bujnym czubie. Taki szpak. Ptaszek żył sobie spokojnie i pięknie śpiewał. Do czasu kiedy człowiek zamknął go w klatkach i sprowadził do Singapuru. W niewoli utracił głos, w obcym środowisku został wypuszczony na wolność bo nie śpiewa. Teraz jest namiętnie zwalczany bo przeszkadza człowiekowi wyrządza szkody w infrastrukturze miasta.

Oglądając te wszystkie fotografie zastanawiam się kim jesteśmy jako ludzie, że nam tak wszystko wolno, usprawiedliwiamy nasze okrutne działania wobec planety, na której żyjemy jakimiś gładkimi słówkami.
Wieczór spędzamy w Motylu, dawnym budynku Uniwersytetu Łódzkiego. Budynek jest nieużytkowany, ale pozostały jeszcze napisy na drzwiach sal wykładowych, tablice i cudowna atmosfera starego, tajemniczego budynku.

Na ścianie zewnętrznej pozostał mural z czasów Pewexu, ogromny kolorowy motyl.

Zajęliśmy miejsca na drewnianych krzesełkach w sali oświetlonej czerwonym światłem, po kątach snuł się dym. Miało to dodać grozy przed czekającym nas filmem Pleśń.

Autor tego projektu włożył dużo pracy i osiągnął wynik fenomenalny. Stary horror amerykański klasy B o Rysiu, który morduje i ofiary oblepia gliną, a później organizuje wystawę swoich „rzeźb”. Totalny kicz przeplatany reklamami z peerelowskich filmów obyczajowych i innych kiczowatych horrorów z USA. Cały dowcip tego filmu polegał na tym, że oprócz rewelacyjnego montażu autor czytał dialogi jak w niemych filmach. Bawiliśmy się świetnie.

Nocnym autobusem Nr 3 wróciliśmy na Stawy Jana.
29.06.2019 r. Od rana jak w piecu. Jedziemy na Tymenieckiego obejrzeć główne wystawy festiwalu.

Projekt o czarnoskórej kobiecie, która zamarła w 1951 r. na jakiegoś paskudnego raka i pobrano od niej kilka chorych komórek, rozłożył nas na łopatki

Ku zdziwieniu patologa pobrane komórki nie obumarły tylko cały czas się namnażały. Ten dziwny proceder trwa do dnia dzisiejszego.

Komórki nazwano od imienia i nazwiska dawczyni HeLa. Korzystają z nich i robią badania naukowcy z całego świata.

Komórki HeLa uważane są za nieśmiertelne, są zdolne do nieskończenie wielu podziałów. Według niektórych naukowców komórki HeLa stanowią zupełnie nowy, odrębny gatunek organizmów jednokomórkowych. Szok po prostu szok.

Inne wystawy pokazywały zjawiska paranormalne.

Rytuały i obrzędy udokumentowane na całym świecie. Ludzie wierzą w zadziwiające rzeczy.

Obejrzeliśmy jeszcze wystawę Łodzi Kaliskiej. Jak zawsze w trafiona w punkt z nieśmiertelnym majonezem kieleckim.

Wróciliśmy na chwilę do Motyla i wystaw o roli wiary, Jezusa i innych symboli we współczesnym świecie.

W nocy w Nieobstanie czekał nas magiczny pokaz slajdów Nadprzyrodzone z nie mniej magicznym podkładem muzycznym.

I to było ostatnie wydarzenie festiwalu. Czas wracać do domu.

W niedzielę rano ruszyliśmy w drogę powrotną.