Jesteśmy w Białowieży. Rano leje, ale to nic ubieramy się odpowiednio i ruszamy do puszczy, jak zwykle na spontana.
Zaczynamy od Muzeum Przyrodniczego. Warto zobaczyć, przypomnieć sobie co nie co. Ciekawa ekspozycja taka bardziej nowoczesna, multimedialna.
W budce na parkingu dowiadujemy się że do puszczy to tylko z przewodnikiem innej opcji nie ma. Wynegocjowaliśmy odpowiednią cenę 120 zł dla całej naszej rodzinki, którą przewodnik obniżył do 80 zł jak dowiedział się, że protestował razem z GS na Rospudzie.
Dobra w końcu idziemy. 13 km pieszo po puszczy ściśle wyznaczoną drogą.
Nie wolno nam zejść nawet stopą ze ścieżki, a już niedopuszczalne jest wyrzucenie np. ogryzka z jabłka czy gruszki ( obce gatunki flory w puszczy), czy palenie papierosów. Puszcza jak puszcza drzewa, mchy, grzyby i inne zielsko – robi wrażenie zwłaszcza ta dostojna atmosfera jak w muzeum.
Jest parne południe po deszczu zieleń aż kłuje w oczy. Zmęczeni wracamy do busika.
Składamy Rysiową markizę i jedziemy do rezerwatu pokazowego żubrów.
Puszcza, wilgoć, wybiegi dla zwierzaków. Obeszliśmy wszystkie wybiegi dla zwierzaków, namierzyliśmy tylko 2 żubry, mocno wyliniałe.
Na stoisku przed rezerwatem kupiliśmy trawę żubrówkę.
Jedziemy 5 km do Miejsca Mocy. Od parkingu 1 km pieszo przez las. GS z Piotrkiem znowu zbierają grzyby.
Miejsce Mocy mocno przereklamowane same chaszcze i platforma widokowa z widokiem na krzaki. Wracamy już bez mocy torami do busika.
Na campingu wieczorem powtórka z rozrywki plus smażenie grzybów na masełku z cebulką.
Piotrek o 5 rano miał autobus do Warszawy. Taka jego fantazja. Wstał, mimo zatrucia grzybami i poszedł nad ranem szukać przystanku autobusowego. Odjechał, opuścił naszą grupę 🙁