Rumunia –  Dobrudża

4 października, rano, przed godz.10 udało nam się wyjechać z delty Dunaju. GS nie czuł się zbyt dobrze po nocnej imprezie u Andrea, o sobie nie wspomnę.

Przed Tulczą zatrzymała nas policja do kontroli, sprawdzili paszporty, obejrzeli podejrzliwie „bagażnik” (z Macedonii wieźliśmy zdobyczną, ogromną drewnianą walizę) i kazali jechać dalej. Uff tym razem udało się, ale stres był.

Tulcza to spore portowe miasto. Zatrzymaliśmy się na parkingu obok dworca kolejowego.

Ja robię w busiku śniadanie, a GS zdjęcia okolicy czyli tory kolejowe, parowozy, hutę aluminium itp. atrakcje turystyczne.

Z Tulczy jedziemy wzdłuż Dunaju do Braiły. Mijamy zaniedbane wioski, pola nawadniane kanałami. Mijamy hutę aluminium taką starą dymiącą niemiłosiernie i wylewającą czerwoną ciecz prosto do Dunaju.

Jedziemy przez piękną stepową krainę Dobrudża – widać tutaj piętno komunizmu, ubóstwo i zniszczenie, nie widać turystów.

Żeby dotrzeć do Transylwanii trzeba przekroczyć Dunaj, a nie jest to łatwe bo nie ma mostów, a Dunaj szeroki jak morze.

Do najbliższego mostu, od miejsca gdzie jesteśmy to 200 km, ale o tym przekonaliśmy się jak stanęliśmy przed przeprawą promową w Braile. Na promie ustawili nas tak ciasno, że nie było mowy o wyjściu z auta.

Płynęliśmy na drugą stronę przez wzburzone fale Dunaju mijając barki z węglem i promy z tirami. Wąskim zjazdem i piaszczystą drogą wjechaliśmy do portu.

Miasto zatrzymało się w czasach komunizmu jeszcze nie widać w nim żadnych zmian.

Wjechaliśmy do południowej Mołdawii i drogą nr 22 jedziemy w kierunku Ramnicu Sarat. Zgodnie ze wskazówkami nawigacji skręcamy w drogę lokalną żeby dojechać do drogi nr 2 prowadzącej do Buzau.

Droga lokalna składała się z samych dziur i dwu metrowych konopi rosnących w rowie.

Na obwodnicy Buzau zjeżdżamy z drogi nr 2 i skrótem tzn. drogą nr 10 jedziemy do Braszowa. Wjeżdżamy w góry, kręta droga prowadzi nas wzdłuż pięknego wąwozu, którym płynie rzeka, na około wysokie góry, przepiękne widoki. Ruch niesamowity, chyba wszystkie tiry jadą tym skrótem. GS wyprzedza na tych zakrętach tir za tirem.

Przejeżdżamy koło ogromnej tamy i elektrowni. Na wysokości 800 m n.p.m. pokazał się śnieg, zrobiło się ciemno i straszno w końcu to kraina krwiożerczego Drakuli.

Wjeżdżamy do Braszowa trzeciego co do wielkości miasta Rumunii.

Nawigacja oczywiście wybiera skrót nie obwodnicą tylko przez centrum miasta skazując nas na długą wędrówkę przez ulice i sygnalizacje świetlne – mocno zmęczeni oglądamy z okien Busika wspaniałe zabytki Braszowa. J

est już bardzo późno, a do campingu w Bran mamy 40 km drogi w górach. Staramy się nie widzieć śniegu, moją uwagę, że na campingu może być śnieg GS zbył „milczeniem”. Mijane wioski są nieoświetlone, przy drodze kręci się mnóstwo ludzi, osiołków, kóz, wozów i pędzą tiry. Jest ciężko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.