28 września budzimy się w Macedonii nad Jeziorem Ohrid. Nie mamy przewodnika, mapy i zielonego pojęcia o tym kraju, nie mamy internetu, prawdopodobnie nie mamy też hamulców.
Jezioro piękne, ogromne położone wysoko w górach. Zatrzymaliśmy się na malutkim campingu Rino niedaleko Strugi. GS sprawdza hamulce niby w porządku są.
Ruszamy do Bitoli.
Cała Macedonia to góry, kręte drogi i lasy, gdzie nie gdzie kilka domów i obowiązkowo meczet. Wspinamy się właśnie na taką górę wysoko jest 1204 m.n.p.m. Na szczycie piaszczysty plac i tony śmieci.
GS rozkręca tylne koła sprawdza hamulce przed zjazdem z tej góry. Nagle lewarek zsunął się i busik spadł na ziemię. Ja zamarłam przecież nie podniesiemy sami tego ciężkiego auta, a wokół żywej duszy. Na szczęście miał drugi lewarek niby gorszy, ale dał radę.
Zjeżdżamy, wjeżdżamy i tak cały czas. Przy drogach walają się śmieci i biegają stada bezpańskich psów. Strach się zatrzymać bo wychudzone psy natarczywie proszą o żarcie zjadły nam cały zapas eternitowego chleba. Zatrzymaliśmy się na jakimś punkcie widokowym,
W końcu dotarliśmy do Bitoli starego miasta z domami, zabytkami, ulicami i 2 ogromnymi meczetami.
Główna ulica wypełniona turystami, tłumy ludzi. Wzdłuż kawiarnie, knajpy i galerie. Ciekawe, że turystów nie widzieliśmy po drodze, żadnych obcych rejestracji. Jak się tutaj dostali?
Zwiedzamy. Pomiędzy meczetami duży plac z wielkim pomnikiem. Wypatrzyliśmy jakiś supermarket i robimy zapasy . Nie wiadomo kiedy spotkamy następne miasto ze sklepami.