Albania
Wjechaliśmy na główną drogę w kierunku stolicy Albanii. Czym bliżej Tirany tym więcej drobnej przedsiębiorczości.
Na podwórkach domostw robią wapno gaszone. Zauważyłam też sklepy tzn. takie stragany ze wszystkim co popadnie. Całe rozebrane do ostatniej śrubki samochody na tych straganach można było zauważyć.
I myjnie samochodowe wszędzie. Jedziemy 50 km/h nie da rady szybciej co chwila patrol policyjny czujny stoi przy drodze. Upał, ta droga się nie kończy.
Wjeżdżamy do Tirany.
Chaos to mało powiedziane. Mija nas jakaś ciężarówka z wapnem gaszonym na pace, kobita w chuście pcha taczkę pod prąd i te osiołki z kukurydzą.
Ludzie łażą jak chcą nie ma pasów.
GS pokonuje mistrzowsko rondo 5 pasów, ale w sumie 6 kolumn samochodów każdy pcha się jak popadnie. Taksówki żółte mercedesy, maybachy, rowery wszystko co jeździ i chodzi.
Pokonujemy to rondo w centrum gdzie niby kieruje ruchem jakaś mundurowa panienka, ale nikt nie zwraca na nią uwagi.
Dalej znowu te stragany z kołpakami i miotłami. Nawigacja ostro pracuje prawdopodobnie kieruje nas do wylotu z Tirany. Mijamy jakieś wysokie kamienice strasznie zaniedbane oblepione pajęczyną kabli. Stare nieczytelne szyldy na sklepach.
Jest wyjazd z Tirany i kolejne zaskoczenie, dopiero się buduje dosłownie to plac budowy, piach, kopary ciężarówki, praca wre.
Nikt tym się nie przejmuje, żadnych znaków byle do przodu. Przebijamy się przez piach do ronda, które ma dopiero tutaj być. Tumany kurzu i gdzie dalej.
Dobra udało się tym razem wyskoczyć na kawałek super asfaltowej drogi takiej pomiędzy górami. Góry zabetonowane. Nie wiem po co te betonowe koryta je przecinają.
Noc nas goni. O campingu czy jakimś miejscu postojowym możemy tylko pomarzyć. Cały czas przed oczami mamy stragany z tymi częściami samochodowymi.
Zatrzymanie się gdziekolwiek na dłuższy postój to ryzyko, że skończymy na takim straganie.
Mijamy miasto Perrenjas, widzę jak na wysoką górę wjeżdżają auta. Noc – wbijamy na tą górę, w sumie to jedyna droga do przodu.
Wjazd na 1007 m.n.p.m. serpentyny, brak pasów, czegokolwiek brak. Okropnie, strasznie wysoko w dole majaczą światła Albanii i nagle dziwny rozjazd droga w dół do Grecji, wszyscy tam jadą i droga dalej w górę nikt tam nie jedzie. I co robimy oczywiście jedziemy dalej w górę.
Granica z Macedonią przed nami. Pustki tylko jeden TIR na miejscowych blachach. Od razu nas zatrzymali zabrali dokumenty i pytają o tą nieszczęsną zieloną kartę. Pokazuję tą z Czarnogóry, nie da rady, ma być od nich.
Noc żywej duszy na granicy tylko nasz busik. Gdzie my się wpakowaliśmy, już po nas jesteśmy nie wiadomo gdzie na jakimś szczycie. Idziemy do oddalonego o 200 m od naszego busika domku po tą zielona kartę. W środku jedna pani z którą nie można się dogadać. Nie mamy gotówki, a płatność kartą to masakra jakaś. Chcą 120 € . Ja stanowczo żądam od GS powrotu do tego rozjazdu, pojedziemy do Grecji. GS powiedział, że nie ma mowy. W końcu po 1 h przepychanek skasowali nas na 120 € i pozwolili wjechać do Macedonii.
Wykończeni na maksa jedziemy ostro w dół nad Jezioro Ohrid. Żywego ducha po drodze tylko ciemność i my. Ale to nie koniec nieszczęść. Hamulec ręczny nie opuścił się do końca, zjazd ostro w dół cała kabina wypełniła się spalenizną hamulców. W końcu jakoś się zatrzymaliśmy na parkingu przy jeziorze w miejscowości Struga. Diagnoza GS nie mamy hamulców i nie jedziemy dalej. Szukamy na nawigacji jakiegoś campingu.
Jest camping Rino jedziemy bez hamulców, powoli. Przyjęli nas i widząc w jakim jesteśmy stanie od razu na przywitanie dali po szklance rakiji. Jezioro cudne, zachody słońca, łódki rybacy, ptacy.
Dobrze, że mieliśmy zapasy wina z Czarnogóry. Śpimy.