Albania

27 września. Czarnogórę przejechaliśmy bez większych niespodzianek oprócz tej wgniecionej drabinki, ale ogólnie luz.  Trochę tutaj jest jak w Polsce miejscami szaro-buro, gdzie indziej wodotryski, tylko morze cieplejsze no i mają €. Na wszelki wypadek zatankowaliśmy busika do pełna. Prowiant zakupiony w supermarkecie to tylko duża ilość wina.

Podekscytowani zbliżamy się do granicy z Albanią, koło miejscowości Muriqan.

Nie jesteśmy przygotowani na ten kraj, nie mamy mapy ani przewodnika, zupełnie nic, tylko zwariowaną nawigację. Zaskoczenie już na tzw. przejściu granicznym, żywego ducha. Jakie zielone karty, jakie paszporty ?? Zaraz za granicą kompletnie inny świat.

W skrócie wygląda to tak: morze niedostępne, góry niedostępne w środku sucha rzeka i droga krajowa i tak przez całą Albanię. W górach robią cement i cementują wszystko jak leci. Pomiędzy rzeką, a morzem rośnie sucha kukurydza i melony. Nieliczne domostwa to niewykończone betonowe szkielety, a ludzie w nich mieszkają.

Wokół na podwórkach osiołki, kury, kozy, owce i chude krowy.

Wszędzie przy drodze śmieci. Po prostu je wyrzucają na drogę i palą.

W każdej takiej mijanej wiosce elegancki meczet z wysoką wieżą z głośnikami.

Po drodze tranzytowej jeździ wszystko co ma koła albo ich nie ma. Mija nas opancerzony samochód policyjny, osiołek ciągnie drewniany wózek z kukurydzą, babcia pędzi krowę, snują się stada bezdomnych chudych psów. Zakaz poruszania się szybciej niż 50 km/h.

Nigdy nie wyjedziemy z Albanii to trójkąt bermudzki. Jesteśmy wykończeni, upał diabelny, ja chcę nad morze.

Skręcamy do laguny Patokut cokolwiek to znaczy. Krajobraz bagienny, rybacy dziwnymi sieciami łowią ryby z kanałów.

Zimorodki fruwają, czaple brodzą.W tym sielskim krajobrazie pojawiają się betonowe bunkry, takie jednoosobowe czapy z betonu.

Uszczelka czy coś tam w skrzyni biegów strzeliło, kapie olej. GS pesymista twierdzi, że tu już zostaniemy. Koniec i kropka. Ja siedzę cicho.

Parkujemy przy knajpie Brilant nad brzegiem laguny, olej sobie kapie z Busika,  wokół na parkingu stoją wypasione bryki Rosjan.

Jak by nigdy nic wchodzimy do tej knajpy na jedzenie. Nie można płacić kartą, najbliższy bankomat w Tiranie, a to pech mamy tylko 10 €. Dobra bez paniki, siadamy przy stoliku, obok przy drugim siedzą Rosjanie leje się szampan, kawior w miskach i uginający się stół od wszelkiego jadła.

Ja pokazałam kelnerowi, że mamy tylko te 10 € i chcemy jeść. Przyniósł nam sałatkę z kozim serem, kukurydziany placek z marchewką i pyszną 1 rybę no i wodę. Królewski posiłek,

wracamy na parking. GS coś tam wykombinował i olej nie kapie.

Jedziemy dalej. Wracamy na tą główną magistralę, kierujemy się do Tirany w głąb tego dziwnego kraju. Czarno to widzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.